To było jedno z moich marzeń w życiu. Popłynąć w rejs. Jakimś jachtem. Specjalnie o tym nie mówiłam. Ale pewnego dnia… Ktoś mi zaproponował sam taki sposób spędzenia czasu. Byłam zdumiona. Mało. Zaskoczona wręcz – jak szybko działa myśl.
A potem popłynęliśmy – na Cyklady, trzy razy, za każdym – startując z Aten, a konkretnie z mariny Kalamaki.
Wyjątkiem był rejs u wybrzeża Chorwacji, gdzie przemierzaliśmy już Adriatyk.
Każdy z nich był wyprawą nie tylko podróżniczą, ale także pokazującą mnie i moich towarzyszy w różnych sytuacjach. Niczym „Nóż w wodzie” Polańskiego, gdzie – jak wiadomo – przejażdżka żaglówką była tylko okazją do opowiedzenia zupełnie innej historii.
Albo-Albo
Athe, Zeo i Cyklady
Cykady na Cykladach, tak chciałam je usłyszeć, o czym śpiewała boska Kora, czyli córka bogini Demeter. Ale się nie dało, bo przecież płynęliśmy, a na wyspach i tak spaliśmy na łajbie, kiedy to najbardziej słychać ich świerk, jeśli można tak powiedzieć. Bo tak – właśnie wydają tego typu dźwięk, bliżej nieokreślony, jak to świerszczyki, czyli pasikoniki.
Wyruszyliśmy w niedzielę o świcie, albo prawie o tak wczesnej porze, bo przecież nikt na takim rejsie, który ma być bardziej relaksem niż obozowym rygorem nie mierzy czasu; nie ma na morzu ani kalendarzy, ani zegarków, tak jak to mieli, lub mają, bo nie wiem, czy jeszcze żyją, przyjmijmy jednak, że tak, Hunzowie, lud pochodzący od Greków, potem się trochę skundlił, ale nieznacznie, w każdym razie potomkowie rycerzy Aleksandra Wielkiego, którzy uciekli nie wiedzieć czemu w Himalaje, gdzie założyli komunę; a później królestwo, które jednak nic wspólnego z monarchią nie miało, bo król z królową byli tylko liderami, wykonując w czasie wolnym od rządzenia takie same prace jak inni.
Podobne obyczaje, czy raczej zasady, panują na jachcie, gdzie – oprócz kapitana – który nim zarządza, ale obok tego jest po prostu morskim bratem, wszyscy są równi. Dlatego od początku poczuliśmy jedność i radość ze współdziałania. Dopiero w późniejszym czasie ujawniły się między nami różnice, charakterologiczne, ale nie tylko. O czym za chwilę.
Atena zwana Athe była kobietą bez wieku, jak to bóstwo, można powiedzieć, że wiecznie młoda, zresztą tak o sobie mówiła. Z kolei Zeus, takoż bez metryki, raz wyglądał jak chłopak, a innym razem – jak niedoszły emeryt, choć bez grama tłuszczyku, choć z niewielkim brzuszkiem, który jest typowy dla pewnego wieku, już; w każdym razie nie mają ich młodzi mężczyźni – co to smukli są, umięśnieni lub opaśli. Ścieżką Jezusa podążał, czyli niby starzał się zgodnie z wiekiem, ale z drugiej strony, przy braku zgody nań, pokrywał smutek i zgorzknienie śmiechem, którym zarażała go Athe;
Czemu płynąc po Morzu Egejskim, gdy nic się nie dzieje, masz do zrobienia tylko tyle, ile wymaga od ciebie obowiązek np. wachty, a za tym idzie pilnowanie kursu, czasem kapitan pozwoli posterować dłużej niż godzinkę-dwie, innym razem musisz ugotować makaron z sosem pomidorowym, czujesz się wolny i szczęśliwy. Patrzysz sobie na morze, które prawie się nie zmienia, jest tylko jasno lub ciemno-szmaragdowe, chyba, że jest sztorm, to bywa szare, raz na jakiś czas pojawi się delfin lub zobaczysz z daleka grzbiet rekina, i to jest to, cieszysz się jak dziecko. Czas się poszerza.
Czasem wejdziesz w jakąś dłuższą gadkę z innym żeglarzem, innym razem zanucicie sobie piosenkę, to znów zatopisz się w lekturze, którą nieopatrznie zabrałeś ze sobą (bo przecież po co ci ona tutaj. Lepiej czytać coś z Jaźni, z którą się łączysz wraz z innymi, z Kroniki Akaszy, jeśli ktoś w nią wierzy.) Możesz też niczemu nie poświęcać uwagi, nawet rozbryzganym falom, które pluskają o burtę. Medytujesz, pyta cię kapitan. Tak, oj tak, ale tak naprawdę nie wiesz.
Nie ma czasu! Nawet wtedy, gdy przesypiasz go w kajucie za dnia. A z drugiej strony czujesz się nasycony, pełen wrażeń bez wrażeń.
***
Skupiłam się na czujniku pokazującym wiatr, ale nie mogłam go odczytać. Nic dziwnego, było zaledwie 2 węzły i wskazówka zaledwie drgnęła. Od pół godziny jechaliśmy na motorze. Ale wstyd, powiedziałby mój ojciec. No cóż, i takie żeglarstwo trzeba zaliczyć. Powierzchnia morza była prawie płaska, a niewielkie zmarszczki ledwo było widać. Ale flauta, powiedziałby tata i zacząłby szukać miejsca, gdzie dochodzi do jakiegoś ruchu powietrza. Jednak kapitan się nie śpieszył, siedział za sterem, tak pro forma i delikatnie drzemał. Odsypiał wszystkie swoje prace i naprawiał troski, które rujnowały mu nastrój przez ostatnie tygodnie. Na szczęście miałam wachtę, więc mógł spokojnie wypoczywać, nie obawiając się, że ktoś nadpłynie znienacka. Jak te okręty bojowe NATO, które pojawiły się znacznie później. Jechały w zwartym szyku, bezszelestnie, aż dziw, miały w sobie jednocześnie grozę i elegancję, nie wiadomo czego więcej.
Nie wiedziałam, że wejście na Akropol, gdy podjedzie się tam taksówką, nie jest tak karkołomne, jak wydawało mi się w dzieciństwie, gdy byłam tu po raz pierwszy z rodzicami. Dziesięć minut się idzie, powiedział Artu, ale nie chciało mi się wierzyć, a miał przecież rację. Na miejscu zabrakło mi wyobraźni, by zobaczyć 12-metrową figurę Ateny całą ze złota, a w jednej ręce miała Nike, w drugiej zaś tarczę, spod której wychylał się wąż, z chełmem na głowie i szatą do ziemi, w Jej Świątyni, dość dobrze zrekonstruowanej. Nie chciało mi się wspominać.
Tym bardziej, że główna część znowu była w renowacji, co bardzo zakłócało odbiór tego świętego miejsca, widok dźwigów był oryginalny, ale przeszkadzał w uwolnieniu wyobraźni, przywołaniu historii, nawet gdyby to była historia ludzkości. Bo w tym miejscu się znaleźliśmy, u jej kolebki, biorąc choćby mitologię grecką, której Akropol jest tylko niewinnym przejawem. Jak to bowiem leci?
Na początku był Chaos, jak niektórzy twierdzą – dla jednych istota boska, dla innych – wielka otchłań, o to dla mnie – pełna siły twórczej i boskich nasieni. (Czyli deprecha potrzebna jest, zawsze coś się z niej potem wyłania.)
Mieszanina ziemi, wody, ognia i powietrza. Też mądre.
I z tego Chaosu, lub chaosu (jeśli to nie był bóg osobowy), wyłoniły się dwa wielkie bóstwa – Uranos, czyli Niebo oraz Gaja, czyli Ziemia. Ciekawe.
Rejsy pandemiczne – Chorwacja
Wszystko się w moim życiu przydaje. A przecież nieraz czuję pustkę. Dziś zaczynam swą podróż do Chorwacji. Na razie w myślach. I tutaj sposiłkuję się teorią prof. Krzysztofa Przecławskiego, niedoszłego promotora mojej pracy doktorskiej, której nie zdążyłam napisać, bo czymś innym się zajęłam, że podróż dzielimy na trzy etapy: czas przed, właściwą eskapadę i czas po. Zaczynam więc zgodnie z tymi ustaleniami, wstępną część nazywając „przymiarkami”, bo o to w niej tak naprawdę chodzi. A zwłaszcza w dzisiejszych czasach pandemii ma to wymiar szczególny. Bo przecież nie tylko musimy dowiedzieć się, gdzie jedziemy, co chcemy zobaczyć, poczuć i usłyszeć, ale również poznać wcześniej specyficzne warunki tej podróży. By. Móc się wcześniej przygotować.
Lecimy najpierw samolotem do Dubrownika, tam spędzamy trzy doby, a potem mamy wynajęty katamaran, którym płyniemy sobie wzdłuż wybrzeża Dalmacji, obserwując liczne wyspy, zatoczki, porty, a przede wszystkim niezwykłe widoki. Ale zanim to się ziści, mamy jeszcze przed sobą dwa tygodnie, próbuję ustalić, jak Chorwacja podchodzi do korona.
***
A gdzie jest siódme morze, zastanawiałam się, stojąc nad Adriatykiem. Nie wierzyłam własnym oczom, że tu jestem. Ja i Staś, w sumie mogłabym nawet być sama. Ale dzięki temu, że jesteśmy we dwoje możemy… więcej? Sprawa jest dyskusyjna, kiedy wyjeżdża się solo, można poznać więcej ludzi, zobaczyć wszystko dokładniej, bo druga osoba nie przeszkadza, nie ogranicza nas swoimi zainteresowaniami. Ja na przykład lubię przyglądać się drzwiom, parkanom, a Staś fotografuje widoki, i już trzeba się dopasować, jeden musi ustąpić drugiemu. Często wolę przebywać sama, kontemplować to, co widzę, a druga osoba chce wtedy nawiązywać znajomości, co jest irytujące dla obydwu stron. Chyba że… jeden nie zauważa drugiego i wtedy jest ok. Wolność i swoboda, te dwie rzeczy cenię ponad wszystko. Jednak Stasia obecność jest też miła, bo kąpiel we dwoje dostarcza być może więcej radości na pustej plaży. Lub prawie pustej. Chorwaci siedzą w dresach, dla nich morze jest za chłodne. My pluskamy się jak pstrągi, ciesząc się słoną wodą – to może bardziej jak śledzie.
***
Dziewczyny także przestały piszczeć i zaczęły zbierać jakieś kawałki szkła. Najlepiej zawsze się czymś zająć, pomyślałam, gdy człowiek oddaje się złym myślom. Moje katastroficzne też uciekły, bo przyszła kontr-myśl, że nawet jak utonę, to przecież nic się nie stanie. Pamiętam, że to samo pogodzenie się z tym, co jest dało mi odwagę w lataniu samolotem po kilkudziesięcioletniej przerwie. Teraz też mam tego typu myślenie, że nawet jeśli tej książki nikt nie przeczyta, a nawet ona nie powstanie, to co. Chociaż z drugiej strony, szkoda by było, lubię się dzielić sobą. A poza tym z takich rzeczy przecież powstaje cała kultura, by nie powiedzieć, nasz widzialny świat. Z naszych myśli, najpierw, potem słów, obrazów itp. Bawimy się nim, krocząc przez nasze życie, martwimy i weselimy, korzystamy. To nam wypełnia czas na tej ziemi i w tym systemie – nie wiem, czy słonecznym, czy jakimś innym?
Fakt jest faktem, że burza morska, a właściwie tylko silniejszy wiatr i ogromne fale, ustała. Nawet nie zauważyłam kiedy, bo już zdążyłam przywyknąć do tych olbrzymich przetaczających się powierzchni Adriatyku, które miały kolor czarny, a rozświetlające je bryzgi piany jedynie potęgowały uczucie bezczasowości, albo wręcz wieczności istnienia. Siedziałam i wpatrywałam się w te niecodzienne obrazy jak w otchłań? Nie, jak w tańczące…nie wiem co, ptaki? Czułam siłę żywiołu i swoją jedność z nim. A potem nagle patrzę, a morze się wyprostowało, pojaśniało i za chwilę poczułam nudę. To tak jak w życiu – najpierw mamy mnóstwo emocji, wrażeń, a potem spokój i zero bodźców.
Zauważyłam też, że jesteśmy połączeni pewnym rodzajem emocji. Dlatego pary, te dograne, w sposób nieuświadomiony wykonują te same ruchy, dogadują się bez słów, są jednym istnieniem. Nie na darmo mówi się, że kobieta i mężczyzna to jedno ciało. Ale dotyczy to także grup. My byliśmy tak zgraną, że w sposób intuicyjny kierowaliśmy łodzią, szczerze mówiąc nie znając zasad postępowania, nie było tam żeglarzy oprócz kapitana. A jednak wyczuwaliśmy, czego od nas chce. Nawet jak nie pamiętaliśmy co znaczą te cholerne mooringi, to odruchowo biegliśmy do nich. Na tym polega praca zespołowa, zgranego zespołu, który wie, zna cel.