Czerwone paznokcie, sztuczne rzęsy, żel na włosy, które zgodnie z trendami były zrobione na siwe oraz wyregulowane brwi pociągnięte jasnobrązową henną. Tak Lala wybrała się na Kalatówki.
W Kuźnicach powitała ją miła, i niemiła, niespodzianka w postaci betonowego straszydła, które jednak oznaczało wygodny dojazd autobusowy do Zakopanego, bo tam znalazła się pętla pod daszkiem, oraz – jak się potem dowiedziała – podziemny garaż, gdzie przecież można by było przyjechać jej najnowszym lamborghini. (Ha, gdyby wiedziała to wcześniej, nie tłukłaby się współczesnym ekspresem, w którym w dodatku nie było restauracji „Wars”)
Ale przyjechała po nią bryka marki Rover z bardzo grubymi oponami – jak mają teraz transportowce wiozące broń na Ukrainę, co nieco poprawiło jej humor. Zresztą wiadomo, z walizką na górę nie dałoby się wejść, dlatego dla części turystów, którzy akurat nie przyjechali po to, by chodzić w góry, gospodarze schroniska zorganizowali transport.
Na miejscu jednak nikt jej nie otworzył drzwi, ani nie zaniósł ciężkiej walizy na górę, a było to drugie piętro, ponieważ schronisko na Kalatówkach to tak naprawdę górski hotel – i tak się od niedawna nazywa. Co to więc za hotel, pomyślała Lala, mrugając świeżo zrobionymi rzęsami, bo akurat coś jej wpadło w oczko, niestety – nie ktoś.
Pokoik był nieduży, wiadomo jedynka, bez łazienki i światła, taka dziupla, których nie lubiła. Ale czysty, schludny i pachnący wolnością, niestety nie rozpościerał się stamtąd widok na Tatry, o czym ją telefonicznie zapewniano.
Spokojnie przespała noc, bez proszków nasennych, bo o nich zapomniała, a potem – po śniadaniu (ale niespodzianka – miała do wyboru aż siedem zestawów) poszła na recepcję z pytaniem czy nie ma jakiegoś innego wolnego pokoju, który byłby większy oraz miał inny widok z okna niż ten na uschniętą sosnę. Szybko coś się znalazło, był to pokój dwuosobowy, z łazienką oraz widokiem – jak należy – przed nią rozpościerała się górska hala, a wyżej sam Kasprowy, z którego postanowiła zjechać.
***
Najpierw postanowiła potrenować na Kalatówkach, bo przecież nie była to całkiem głupia dziewucha, a poza tym można było także na wyciągu kogoś miłego poznać. Niestety, jeździli tam głównie młodzi ojcowie z dziećmi, którzy – niestety, mogli być jej – co najmniej – synami.
Szkoda. Tak pomyślała. Ale nie rezygnując z górki, dalej ćwiczyła. Ba. Zjechała nawet 20 razy.
Pogoda była nie narciarska, raczej spacerowa, słońce operowało cały dzień, oświetlając tylko niewielki skrawek narciarskiego stoku, pozostawiając resztę w mniej przyjemnym cieniu. A śnieg kończył się przy samej budce z biletami, tak że narciarze nie mogli dojechać do samego schroniska. Ale szkoda.
Jednak dla niej, Lali to było w sumie bez znaczenia, cieszyła się wiatrem w uszach i umiarkowaną prędkością, której wciąż nabierała przy kolejnym zjeździe. Ale super. Za każdym razem pojękiwała. ze szczęścia. Wiadomo.
Pięknie sobie pani radzi, zaczepił ją uśmiechnięty blondynek z synkiem. A jutro, co, na Kasprowy?
Jeśli on z takim dzieckiem się wybiera, o czym za chwilę ją poinformował, to ja mam odwlekać ten moment?, pomyślała. I zaraz przypomniała sobie jak znajomy opowiadał jej o tym, że jego matka bez przygotowania, prawie, znając tylko abc narciarstwa, zjechała z tej wielkiej góry. A kiedyś jeden lekarz, pamięta go dokładnie, po prostu zszedł na nartach przez najtrudniejszy odcinek Kotła Gąsienicowego.
Z kolei na stołówce, która się w taką przemieniała z popołudniowej restauracji, pewien krakus zachęcał ją do zjazdów tymi słowy: Paniusiu droga, skoro już pani tutaj się przyczłapała z tą walizką, to wstyd nie zjechać z tak wspaniałej góry.
Łatwo było?, zająknęła się, z obawy przed negatywną odpowiedzią.
Pewnie, że tak. I tutaj mieszkaniec Małopolski niechcący, albo chcący właśnie, nerwowo podrapał się po głowie, zaraz dodając: Poradzi sobie pani, pewnie że tak. Warunki są wyśmienite!
***
W wypożyczalni nart w Kuźnicach, dokąd udała się następnego dnia, młody góral spojrzał na nią nieco podejrzliwie: A dawnoście byli na deskach?
Niedawno, panoczku, uśmiechnęła się. Ale co pomyślała, to pomyślała.
(Ostatnio byli tam razem z Andrew …. 20 lat temu!)(To niemożliwe, to niemożliwe, jak ten czas leci. Dobra, ale przecież była w ubiegłym roku, nie – dwa lata temu, cóż to za różnica – w Szklarskiej. I tam zjechała ze Skrzycznego. Za pierwszym razem łatwo nie było.)
I po tych myślach umówiła się na drugi dzień, zwłaszcza, że góral ostrzegał – ślisko jest jak diabli… Lepiej przyjdźcie jutro bladym świtem, bo wtedy na Kasprowym jest najbezpieczniej, jeszcze nie wyślizgany przez tłum narciarzy.
***
I on mi mówił o tłumie?, spojrzała w dół, widząc zaledwie kilku śmiałków, a dokładnie trzech, co śmigali niczym latawce, a właściwie żylety przecinające przestrzeń – biało-błękitną przestrzeń, nad którą zawisła złota kula. Tak to widziała, bo w górach jej tunel wzrokowy bardzo się poszerzał. (Dlatego tam pojechała, na skutek niedawnego zwężenia. Zbytniego.)
Jestem wojownikiem, nie jakąś blondynką, pomyślała tym razem Lala. Dodając sobie mocy, tak, właśnie jej.
Nie przerażała ją wysokość, a dokładniej ta stroma ściana w dół, gdzie miała za chwilę się znaleźć, jedynie bała się nadmiernej prędkości, którą osiąga się w łatwy sposób, zjeżdżają z takiej góry.
Ustawiła więc narty równolegle do stoku i postanowiła zakrętasami pokonać kocioł. A potem już da sobie radę, spokojnie, pomyślała, pocieszając się.
Ale narty wcale jej nie słuchały, rozpędzając się od razu, na skutek czego straciła nieco wiarę w siebie i po prostu usiadła.
Siedzę, w Kotle Gąsienicowym, śmiała się z siebie. I nic się nie dzieje. Tylko do końca daleko.
Jeszcze mogę zawrócić, tj. podejść do góry i po prostu jak normalna kobieta, która może pozwolić sobie na słabość, wrócić kolejką z nartami. Ale odkryła, że ma honor i dumę, jak to wojownik, którego w sobie odnalazła.
Nie będziemy się rozpisywać jak pokonała Górę, bo szkoda na to czasu, grunt, że się udało. Po wjeździe krzesełkiem na Kasprowy, zobaczyła, że jest cała mokra. W restauracji zamówiła sobie wielkie ciacho, nie obiad, bo było dopiero koło południa, a potem kupiła w sklepiku bawełnianą bluzkę z napisem „Kasprowy Wierch” (bo innych nie było).
Czy popełniła błąd, gdy piękny młody narciarz proponował na stoku pomoc, a ona mu z gracją? (chyba nie, raczej z dumą), odmówiła, tłumacząc, że sobie poradzi?
Nie, nie chciała litości. A przecież miała na te pazurki i swoje spojrzenia z dłuuuugich rzęs upolować jakiegoś fatyganta, choćby na okres pobytu w Zakopanem. Oj się nie popisała. (A teraz pamięć podsunęła wspomnienie z młodości, gdy pięknej koleżance zawsze ktoś wnosił narty na Gubałówkę, a jej – Lali, nikt. – Już teraz rozumiała dlaczego.)/Bo tamta potrafiła okazać słabość… A więc i kobiecość…//Lalka dopiero się tego uczyła – od niedawna.//A wiadomo, pierwsze kroki są zawsze trudne…/
***
Po tym bezdyskusyjnym jej – Lali wyczynie postanowiła zrobić sobie przerwę.
Najpierw skoczyła (miała już sprawność sarenki) do Muzeum Tatrzańskiego, gmachu głównego, który zawsze lubiła fotografować, a potem do jego oddziału w willi Oksza, gdzie królowały zbiory prac Witkacego. Faceta, w którym raz kochała się, a innym razem – nie, unikała, nie chciała czytać jego bredni, ani oglądać tych bohomazów, unikała spektakli, będąc w Zakopanem.
Wypchane zwierzątka od razu pominęła, do zrekonstruowanej góralskiej chałupy nawet nie zajrzała. Ze stałych ekspozycji jej – Lali uwagę zwrócił duży instrument przypominający kontrabas, ze względu na barwy.
Jej największe zainteresowanie przyciągnęła właśnie odbywająca się wystawa poświęcona sztuce artystek XX-lecia (międzywojennego) – Stryjeńskiej, Łempickiej, a także mniej znanych – jak Lela Pawlikowska (zresztą zależy jak dla kogo), Maria Witkiewiczówna, Winifred Cooper /która osiedliła się w Zakopanem/, Mela Muter czy Alicja Halicka. Tamtejsze malarki i rzeźbiarki były pionierkami, jako pierwsze kończyły artystyczne uczelnie, a ich inspiracją była przyroda Tatr oraz architektura Paryża, gdzie także jeździły i wystawiały swoje dzieła.
Naładowana świetną energią pofrunęła jeszcze tego samego dnia w kierunku Kondratowej, ale nie miała ze sobą odpowiedniego obuwia, w końcu nastawiła się na narty, a nie chodzenie po górach, więc po kilkuset metrach zawróciła, było ślisko.
***
Ale następnego dnia poszła do Kuźnic, aby wypożyczyć raczki, dzięki którym mogła spokojnie chodzić po lodzie – jak prawdziwy taternik zimowy. Nawet nie spodziewała się, że tyle osób jest na trasie o tej porze roku. Postanowiła chociaż przejść się do schroniska na Kondratowej, skąd dalej idzie szlak na Giewont. Dotarła prawie do końca, zatrzymując się przed tablicą ogłaszającą zagrożenie lawinowe, po drodze robiąc trochę zdjęć.
***
A może w kawiarni pojawi się interesujący ktoś?, myślała leżąc skonana z książką w ręku – to była chyba „Brazylia” Updike’ a, ale szczerze mówiąc bardzo się nią rozczarowała, może ze względu na złe tłumaczenie. (To było nie do pomyślenia w czasach PRLu, aby ktoś tak niechlujnie przełożył książkę, zwłaszcza tak znanego pisarza.)(I tutaj pomyślała sobie, że jej wiek, powiedzmy, że średni, miał także korzyści, bo więcej wiedziała od młodych, miała rozleglejszą skalę porównawczą.)
Ale żadna najbardziej niesamowita myśl nie zdołała jej porwać, a raczej wyrwać z jej pokoiku, gdzie popołudniami, po hasaniu na świeżym powietrzu po prostu zalegała w łóżku. Dodajmy, że z przyjemnością (bez żadnego poczucia winy).
Dlatego wypoczęta zrywała się rano niczym skowronek, by najpierw poćwiczyć, potem zażyć kąpieli, a na końcu leniwie zejść do jadalni, gdzie długo wybierała jedno śniadanie – spośród siedmiu aż zestawów, która widniały w menu.
***
Kiedy kolejny dzień przywitał ją słońcem postanowiła znowu poświęcić go na spacer i oglądanie świata, w tym ciągu dalszego wytworów tutejszych artystów jakie znajdowały się w willi Oksza.
I znowu motorem napędowym były portrety kobiet, głównie, Witkacego, zgromadzone w ostatniej salce. Blisko jej było do tego artysty, a zwłaszcza tworzenia pod wpływem zmiennych emocji, badania siebie i odkrywania na nowo. Dlatego malował na przykład cztery różne portrety w odstępie kilku dni tej samej osoby, były na pierwszy rzut oka tak różne, iż wydawało się, że są to inne damy, a nie ta sama. Proszę państwa, Witkacy wcale nie był narkomanem, jak niektórzy uważają, on tylko eksperymentował z używkami, sam będąc przeciwnikiem nie tylko alkoholizowania się, ale również picia niewinnej kawy, którą uważał za substancję zmieniającą nastrój, czy też świadomość.
I jak taki wielki człowiek, i mądry, mógł popełnić samobójstwo tylko z powodu tego, że bał się wkroczenia Armii Czerwonej. Tego nie rozumiała, ale może czegoś nie doczytała w jego ostatnich listach, które, szczerze mówiąc, przeczytała dość powierzchownie.
Bardzo wzruszyła się oglądaniem koronkowych serwetek, które można było podziwiać, wysuwając specjalnie przygotowane (muzealne) szuflady. A także zasuszonymi górskimi roślinkami, tudzież gałązkami liści, które widniały za szkłem, szkoda, że nie wyglądały dobrze na zdjęciach, były rozmazane.
Jesteśmy w Roku Węża, przypomniała sobie, więc trzeba zacząć być elastyczną, bardziej inteligentną, i w końcu wydobyć z szafy aparat – Smienę, którą można zrobić porządne zdjęcia, a nie takie spłaszczone jak komórką. Pora na bycie wojownikiem i kobietą-wężem, o której opowiadał Janek Gliński na swoim kanale na Yutube.
A gdzie jest ona – Lala, całkowicie nienowoczesna, bo pozbawiona współczesnych środków masowego przekazu?
***
Nie zdecydowała się na narty na Polanie Szymoszkowej , za duży tłok do gondoli, za głośno, nie lubiła takich klimatów. Za to weszła do hotelu Kasprowy, który teraz należał do rodziny Bachledów, jak to wynikało z tablicy. W środku w porównaniu z ubiegłym rokiem niewiele się zmieniło, ale nie było wolnego stolika i w końcu niezadowolona wróciła na piechotę do Zakopca i zjadła obiad w Barze Mlecznym. Czemu tam?, ze względu na smaczne dania i miły wystrój wnętrza przypominający chatę góralską.
Kiedy zmachana dotarła na Kalatówki, na niebie pojawia się już pierwsza gwiazda – Północna. Zaraz by się niebo rozświetliło, ale przyszły chmury i nie zobaczyła żadnych gwiezdnych konstelacji, które, co tu dużo mówić, lubiła oglądać, zwłaszcza w takich miejscach – oddalonych od ośrodków miejskich.
Nie chciała sztucznego masażu jaki oferowało schronisko, ani nie dała namówić się na saunę, zagrzała tylko wodę w czajniku i poczuła jak ciepły płyn rozgrzewa jej ciało. Wskoczyła ochoczo pod góralski kocyk i zatopiła się w lekturze książki Stefana Chwina, pierwszy raz czytając tego autora, wydał jej się interesujący, nareszcie miała możliwość obcowania z ładnym językiem, po kilku próbach w tym miejscu. „Złoty Pelikan” zapowiadał się bardzo ciekawie, niemal odleciała od rzeczywistości, czasami ją przywołując, bo jednak pisarz ten nie ograniczał się do fabuły, a skłaniał także do filozoficznych rozważań. Co w pewnym momencie ją zmęczyło.
Może nie tyle to, co wywołało nastrój melancholii, od którego oganiała się ostatnio dość długo, więc zamknęła książkę z trzaskiem i włączyła TVN. A potem Dwójkę, na której zaczynał się finał programu The Voice of Senior.
***
W Grand Hotelu wypiła kawę, oglądając panoramę Tatr, ale nie zdecydowała się zanocować, choć jeden numer był wolny. Nie wiedziała nic o Marii Budziszewskiej, która wybudowała ten obiekt. To znaczy, że nie jestem jeszcze specjalistką od Zakopanego i długo nią nie będę, pomyślała z wyrzutem, iż widocznie za mało się tym miastem interesowała, stąd luka w wiedzy. Z dawnych peerelowskich lat wiązała to miejscem z Funduszem Wczasów Pracowniczych, ale nie była nigdy w środku. Teraz – podobno od 2006 roku – hotel Stamary (od nazwiska ojca pieśniarki) przypomina ten dawny z 1905 roku, a był to obiekt bardzo nowoczesny jak na owe czasy, bo każdy numer był wyposażony w łazienkę.
Zadzwoniła jeszcze na koniec z dawnego telefonu na portierni w nadziei, że usłyszy głos … etam, chodziło przecież o jej dawnego amanta. Ale dalej cyt, niechaj czytelnik sam się domyśli.
A więc to tutaj bywała cała elita polskich artystów i polityków, a wśród nich Witkiewicz, Paderewski, Daszyński i Wojciech Kossak z córkami. Stąd w 1914 wyruszyli strzelcy zakopiańscy pod dowództwem m.in. Mariusza Zaruskiego. Bywał tu także Józef Piłsudski, jako legionista…
Żadnego jednak z nich nie spotkała…
***
A jednak dotarła następnego dnia do schroniska na Kondratowej, gdzie jak zwykle poprosiła o szarlotkę, mają tym razem na sobie raczki, wypożyczyła je w Kuźnicach. Po drodze spotkała jelonka, dobrze że nie misia (tak sobie pomyślała).
Na Zakopane i zmiany w nim już poświęciła mniej czasu, ale weszła na kawę i ciasteczko „jakiś tam diament” do restauracji Królestwo Górskie, które w poprzednich latach omijała. Potem przywitała się z białym misiem, którego od wielu lat po raz pierwszy zobaczyła na Krupówkach.
Jeszcze musiała obejrzeć buty w „La Botine”, a potem kożuchy w sklepie skórzanym na rogu.
Ostatecznie wjechała na Gubałówkę, ale wiatr hulał i była mgła, toteż nie udała się na narty, zresztą nikt nie jeździł. Tam kupiła piękną haftowaną koszulę i kolczyki z parzenicą. Będą mi pasowały do moich paznokci (rozgrzeszyła może zbyt pochopny zakup)…
***
W wieczorny m ekspresie do Warszawy nie było restauracji Wars, ani kawy. Wróciła do domu głodna, spragniona i szczęśliwa.
***
We wtorek spotkała się ze swoim Delonem, który przewiózł ją po Warszawie jego najnowszą limuzyną. {Niestety, nie pasowała kolorystycznie do jej – Lali świeżo zrobionych pazurków .}
A potem zaprowadził ją na wystawę pięknych aut na Stadion Dziesięciolecia, by sobie wybrała jakiś samochód na kolejny sezon.