Greckie Opowiadanie

Miała na sobie niebieską sukienkę, cieniutką jak mgiełka. Specjalnie ją kupiła na greckie upały. A w plecaku czarne koronkowe szorty. Na zmianę, ale też dlatego, że nie mogła się zdecydować, co na siebie włożyć. Tym bardziej, że od wielu lat po raz pierwszy płynęła statkiem. A był to rejs po Morzu Jońskim w kierunku Paxos i Andipaxos.

Kiedy dotarli do portu, w którym się znalazła, nadaremnie usiłowała przypomnieć sobie jego nazwę. Chociaż piloci wycieczki na statku wymieniali ją kilkakrotnie, opowiadając historię miasteczka po angielsku, niemiecku, francusku i rosyjsku.

A teraz wpatrywała się w ekran komórki z nadzieją, że pokaże inny czas. Ale zegar nie chciał się cofnąć, była 16.30. Jej statek odpłynął 5 minut temu.

***

Od wielu lat marzyła, aby pojechać do Grecji. Zobaczyć doryckie kolumny, albo korynckie, ewentualnie mogły być jońskie. Ale co do tych ostatnich, to nie była pewna, czym się różniły od pozostałych. Chociaż w liceum wałkowali to na historii przez kilka lekcji pod rząd. Teraz to było mało istotne, bardziej chodziło jej o skontaktowanie się z Energią Starożytności. Wyobrażała sobie, że cała Grecja jest nią przesycona za pomocą architektury i sztuki. A pomagała w tym niezwykłej urody przyroda, skały – pełne mitologicznych treści. A także wyspy, którymi Posejdon obdarowywał swoje wybranki. W Grecji szukała harmonii, czyli ładu i porządku w jakim wszystko się łączyło – Natura i Wytwory człowieka. Tęskniła za niezwykłymi odcieniami niebieskiego, które wylewało tutaj morze i komponowało niebo, wyostrzając biel ludzkich budowli. W tym miejscu świata kolory po prostu wzmacniają się nawzajem! Zobaczyła to zaraz po przyjeździe, gdy doznała uczty dla zmysłu wzroku i pośrednio duszy.

Tak, jej dusza się otworzyła, niemal od razu po wyjściu z lotniska. A na pewno podczas jazdy autobusem, który wiózł ich serpentynami wijącymi się przez góry, które niczym Afrodyta wynurzały się z morskich fal. Wyspa Korfu, na której się znalazła była porośnięta bujną zielenią, z wystającymi powyżej innej roślinności cyprysami. Potem zauważyła, że równie charakterystycznymi elementami przyrody, jeśli można się tak wyrazić, były kwitnące krzewy. Mijało się je na każdym kroku – jedne były dziko rosnące na wzgórzach, inne – bujniejsze znajdowały się w miasteczkach. Dopiero następnego dnia ujrzała palmy, które w sposób dla niej zaskakujący naruszały harmonię krajobrazu. W przeciwieństwie do gajów oliwnych, figowców i drzewek pomarańczowych, które idealnie zapełniały przestrzeń.

Nie nastawiała się na rozwiązanie swoich problemów ani dystans, jaki dawała podróż w inny zakątek świata. Postanowiła też nie szukać na siłę inspiracji. Zdecydowała, że całkowicie się podda czasowi spędzonemu w Grecji, a także nieprzewidzianym okolicznościom. Nie będzie tam niczego planowała, ani na nic się nastawiała, zobaczy co życie przyniesie. Nawet w ograniczony sposób przygotowała się do podróży. Przekartkowała tylko książki Durella o Korfu, które ostatecznie ją zawiodły, bo skupiały się na opisach przyrody. Zajrzała do Herberta, ale nie tego szukała, „Kolosa z Maroussi” Millera dopiero zaczęła czytać. Jeszcze myślała o „Mitologii” Parandowskiego, ale nie zdążyła jej wypożyczyć. W końcu stwierdziła, że starczy, nadmiar informacji czasem blokuje odbiór rzeczywistości, a często ją nawet zniekształca. Zresztą o Helladzie, miała wrażenie, że sporo wie. Może to głupie, ale wydawało jej się, że już tam mieszkała. I to nie raz.

Wyjazd do Grecji samą ją zaskoczył. A może wydarzył się pod wpływem jakiejś lektury psychologicznej, gdzie była mowa o podejmowaniu szybkich i niezwyczajnych decyzji, innych niż zwykle. Po to, by wzbogacić życie, wprowadzić zmiany. A za parę dni zaowocowało to myślą, by polecieć samej do Hellady. Samolotem. Chociaż bardzo się bała latania. Ostatnio to robiła kilkadziesiąt lat temu. Zobaczyła na wystawie biura turystycznego: Last Minute Grecja i to uruchomiło chęć i postanowienie wyjazdu. O którym przecież od lat marzyła, ale pragnień tych jakoś nie realizowała. Szczegóły dotyczące miejsca powierzyła miłej pani w biurze. Prosiła o wybór jak najbardziej greckiej Grecji, bez tego konsumpcyjnego hałasu.

Myślała o tym, że nawet mogłaby tam zostać, gdyby coś ją pociągnęło. Sama nie wiedziała co by to miało być. Może miłość, a może coś innego – jakieś ciekawe zajęcie i piękne miejsce, gdzie poczułaby się szczęśliwa. Ale kiedy powiedziała o tym przyjacielowi, ten tylko wzruszył ramionami, jak by nie wierząc temu, co słyszy.

Podczas startu jej serce zaczęło walić, chociaż już się nie bała, rozmyślając o pięknej śmierci w przestworzach. Właściwie przeżyła już kawał czasu i wielu ludzi w tym wieku żegna się z ziemską egzystencją. Ale gdy tylko znaleźli się w powietrzu, i organizm się rozluźnił, to zmieniła myślenie i zdanie. Teraz znowu chciała oddać się realizacji marzeń i przygodzie życia.

Wnętrze samolotu wydało jej się mniejsze niż niegdyś i zbytnio przepełnione ludźmi. Nie podano też wspaniałego posiłku i lampki wina. Tylko stewardessy dalej były urodziwe i porządnie wymalowane. Patrzyła też z zaciekawieniem, jak jedna z nich pokazuje, co trzeba zrobić na wypadek awarii. Słychać było komendy, a ona wykonywała zgodnie z nimi ruchy ciałem, pokazując, gdzie trzeba wziąć maski tlenowe i dokąd udać się w celu wyjścia, bo samolot ma ich aż cztery. Potem jakiś młody chłopak, może steward, albo ktoś z obsługi technicznej samolotu, sprawdzał pasy, czy dobrze są zapięte. To były wszystkie przygotowania, zanim samolot odbił się od płyty lotniska. Bo teraz już lecieli powyżej jednej partii chmur, które sprawiały wrażenie pola śnieżnego, mijając zawieszone w powietrzu cumulusy, przypominające lody lub cukrową watę. Ta bajkowość krajobrazu sprawiła, że miała poczucie odrealnienia. Nie wiedziała, czy leci, czy może to tylko sen.

Lotnisko w Kerkirze przywitało ją nieznanymi barwami Południa, gdzie królowała żółtość i rdza. Wyobrażała sobie, że na dworze musi być upał. I rzeczywiście, w hali portu lotniczego, gdzie czekali na walizki, było gorąco i duszno. Zastanawiała się, dlaczego nie ma wentylacji. Ale potem, już na miejscu w hotelu zrozumiała, że Grecy włączają ją dopiero w sezonie, a oni byli wcześniej.

Mały hotelik w Acharavi* wcale jej nie zaskoczył. Przecież nie chciała mieszkać w kolosie, pełnym dzieciaków i wodnych atrakcji. Ale myślała, że będzie miał lepszy standard. Tym bardziej, że umawiała się na pokój z widokiem na morze, a tutaj dostała klucze do ciemnego pomieszczenia, które wychodziło na zaniedbane podwórko. Była zmęczona, ale po wzięciu tuszu, postanowiła wyjść na zewnątrz, aby w zarodku stłumić przykre pierwsze wrażenie. Jednak okolica nie była najpiękniejsza. Hotel wprawdzie stał nad morzem, ale od kamienistej plaży oddzielała go asfaltowa droga, po której jechał jakiś samochód. Zdegustowana postanowiła zajrzeć do jednej z nadmorskich kawiarenek, aby coś zjeść, z nadzieją, że poczuje się lepiej i wtedy jaśniej spojrzy na otaczający ją świat. Karta dań obfitowała w różne smakołyki, których nazwy nic jej nie mówiły. Poprosiła więc kelnerkę, aby przyniosła coś bardzo niedużego, bo nie jest jeszcze głodna. Były to małe chrupiące bułeczki z serkiem, ogórkiem i cebulą, zanurzone w sałacie z pomidorami i oliwkami. Zjadła je z apetytem, popiła herbatą i wyruszyła na spacer brzegiem morza.

Poderwał ją na kamienistej plaży, gdzie kręciła się na ręczniku, bo kamyki jednak uwierały. Zaproponował, że ją obwiezie po całej wyspie. Tak, na motorze. I nie ma się czego bać. Tutaj wszyscy tak jeżdżą, nawet bez prawa jazdy. Także Polacy.

Raz kozie śmierć, jak przygoda, to przygoda. Była zdziwiona, że taki młody mężczyzna się nią zainteresował. Potem okazało się, że jest synem najbogatszego człowieka na wyspie. Króla oliwek.

Ale się jej trafiło. Wsiadając z tyłu na siedzenie nagle poczuła się odmłodzona, jak rówieśniczka przystojnego Greka. Aleks miał na imię.

Dokąd jedziemy?

Zobaczysz.

Pojechali do Sidari, miejscowości na zachód od nich, słynnej z bogatego życia nocnego oraz Kanału Miłości. Kto przez niego przepłynie, albo się zakocha, albo weźmie ślub. Trzymała się mocno swojego chłopaka, ale już po 5 minutach zwolniła objęcia, czując od razu wolność i jednocześnie bezpieczeństwo. Rozpuszczone włosy wesoło fruwały po wietrze, Aleks siedział skupiony i wyprostowany.

Wspólna kąpiel jeszcze bardziej ich zbliżyła do siebie. W wodzie zawsze czuła się jak ryba, czym jeszcze bardziej zaimponowała Aleksowi. Potem wzięli motorówkę, by opłynąć okoliczne zatoczki i wystające z morza skalne wyspy. Ale najpiękniejsza była nad Canal d’Amour, cała pokryta słojami wapieni naprzemian z dolomitami, wyglądała jak tort. Po wyjściu na brzeg czuli się już jak dobrzy znajomi. Choć jeszcze nie para. Aleks opowiedział jej o Iwonie, z którą był półtora roku, ale w końcu wyjechała do Polski. Fajna była, nurkowała tak samo dobrze.

Następnego dnia umówili się dopiero po południu. Aleks miał pomóc ojcu w oliwkowym biznesie, a ona postanowiła poplażować. W końcu jednak było tak gorąco, że poszła na spacer brzegiem w kierunku albańskich gór. Z każdym metrem nabierały barw, a woda w morzu stawała się turkusowa.

Żar lejący się z nieba nie ustawał, a schronić się nie było gdzie, nad wodą wcale nie było drzew, nawet krzaczka traw. Aż w końcu zobaczyła na horyzoncie niebieskie parasole, które zwiastowały dobrodziejstwo cienia. Resztkami sił tam dotarła, od razu kładąc się na niebieskim łóżku. Teraz poczuła się jak prawdziwa wczasowiczka. Była sama. Nie mogła się nadziwić, gdzie są ludzie. Plaża wyglądała na pół dziką. Zapadła w drzemkę. Śniła, że siedzi w amfiteatrze i ogląda sztukę, której jest główną bohaterką. Brawo, Dialena, słyszy owacje, wiedząc, że to imię greckiej Bogini Tańca. Ale przecież takiej nie ma, stwierdziła po przebudzeniu. Chyba, że nikt o tym nie wiedział… Spojrzała na zegarek, właśnie mijała godzina jej spotkania z Aleksem. Umówili się w kafejce na rozdrożu, która była blisko jej hotelu. Niestety, nie wzięli do siebie telefonu. Takie niedopatrzenie. A przecież ona nie wie, gdzie on mieszka. Aleks też nie znał miejsca jej pobytu.

Następnego dnia wybrała się sama na wycieczkę do Paleokastritsy, znanego kurortu na zachodnim wybrzeżu. Mówił o nim Aleks, który miał ją zawieźć na najwyższy punkt widokowy, z którego oglądać można niczym z lotu ptaka błękitne morze i skalisty poszarpany brzeg pełen malowniczych plaż i portów. Widok był jak z pocztówki, co w jej przypadku stanowiło mankament, wszystko wydawało się jakieś sztuczne. Także zbytnio luksusowe apartamenty na wzgórzach, które zabijały ducha prawdziwej Grecji. W pewnym momencie miała ochotę wracać do Acharavi. Ale plan wycieczki zakładał jeszcze podróż stateczkiem wzdłuż brzegu, ze zwiedzaniem tutejszych grot skalnych.

Zaskoczył ją tam widok ławicy błękitnych ryb, które podpływały do jaskiń, gdy łódź się zatrzymywała. I wtedy zaczynał się spektakl – sternik rzucał jedzenie, a stworzenia wyskakiwały z wody łapiąc je w powietrzu. Miała jednak wrażenie, że jest to na zamówienie i ktoś te ryby musiał wcześniej wytresować.

Natomiast była pod wrażeniem umiejętności tutejszych kierowców, którzy jeździli z niezwykłą precyzją, łagodnie biorąc ostre niebezpieczne zakręty, którymi usiana była droga w górach. Wtedy czuła wdzięczność do tych Greków, a także wszystkich ludzi, którzy służą innym – wykonując sumiennie swój zawód.

Raz, to było na samej górze, kiedy przejeżdżali przez jakieś miasteczko, to uliczka była tak wąska, że boki autobusu dzieliły od ścian domów dosłownie milimetry. Była zachwycona jak autobus idealnie prosto jedzie, nie pozwalając sobie na minimalne odstępstwo od założonego celu.

Na drugi dzień jej energia podniosła się do góry i znowu czuła niezwykłość miejsca, w którym się znajduje. Przeszła teraz plażą w drugą stronę, zatrzymała się na tzatziki w nadmorskiej tawernie, gdzie nie mieli herbaty, więc zamówiła greek coffee ze szklaneczką wody. Znalazła po drodze czarny kamień mieniący się różnymi kolorami, schowała go do torby, bo przypominał odprysk meteorytu. W końcu szła w kierunku Kassiopi, której nazwa nieprzypadkowo zaistniała w kosmosie. Tak teraz myślała i czuła się jakby była Wieczna. A Grecja miała być tylko jedną ze stacji w Jej Życiu. Wielokrotnie powtarzalną.

To samo mówiła Marta, Polka mieszkająca od roku na Korfu. Przyjechała tu tylko na wycieczkę, ale tak się wyspą zachwyciła, że już nie wróciła do Londynu, gdzie mieszkała na stałe. Miała wrażenie, że zna dobrze Acharavi, czuła dziwną swojskość. Być może poprzednio była w Hebe, starożytnej miejscowości, która tu istniała, zanim zniszczyli ją Rzymianie. Teraz znalazła pracę w miejscowym biurze turystycznym. Organizowała wycieczki.

To dzięki Marcie pojechała na Paxos i Andipaxos. Zobaczysz, nie będziesz chciała wrócić, tak jest tam cudnie… Dialena spojrzała na Martę i poczuła, że ta mówi prawdę. Zresztą z Martą odnalazły od razu wspólny język. To nawet mało, miały wrażenie, że się znają całą Wieczność.

Morze kołysało statkiem na wszystkie strony, fale były coraz większe. Dawno minęli pałacyk Sissi wraz z rzeźbą umierającego Achillesa. Nigdy jej nie widziała na oczy, ale czuła, że musi być piękna. Przestrzeń morska poszerzała się, z tyłu pojawiły się wygłodniałe mewy, czyhające na kawałki chleba, które rzucali im Grecy. Jeden z nich wygiął się w kierunku morza, jak na żaglówce, i trzymając w ręku bułkę, czekał aż ptak ją porwie.

Turyści rozmawiali różnymi językami, usadowieni przeważnie grupkami według nacji. Największą z nich stanowili Francuzi, byli to emeryci w słomkowych kapeluszach, którzy zajęli miejsca pod daszkiem. Prawie przez cały czas intensywnie omawiali jakiś temat w swoim gronie. Dwie kobiety siedzące z boku musiały być Niemkami, chociaż nic nie mówiły, a tylko przytulały się do siebie. Potem coś wtrąciły po francusku do sąsiadujących z nimi żabojadów, ale nie był to ich naturalny język. Z przodu łodzi, pod mostkiem kapitańskim, usadowili się miłośnicy przygód i zwolennicy opalania, dwie niby wzajemnie wykluczające się grupy, ale coś je łączyło. W barze królowało dwóch młodych Greków, do których co jakiś czas z wdziękiem podbiegała półnaga turystka, a oni nalewali jej soft drinka, tak elegancko jakby to był szampan. Było gorąco, musiała zmienić szorty na lekką sukienkę…

Na horyzoncie znowu pojawił się brzeg, zbliżali się do jakiegoś celu. Kiedy zaczęli podpływać bliżej ujrzała jakieś starożytne miasto wykute w skałach. Widziała wyraźnie królewskie pałace wsparte na kolumnach, świątynie bóstw i altany, które od dawna stały puste. Potem obraz się zmieniał i rozpoznawała już tylko ruiny budowli, które dalej pobudzały wyobraźnię i przenosiły w czasie.

Nie zauważyła jak dopłynęli do portu, który był chyba już na kolejnej wyspie, gdzie mieli dwie godziny wolnego. Po wyjściu na zewnątrz spotkał ich żar, powietrze stało w miejscu. I chociaż uroda południowego miasteczka, pełnego wąskich uliczek i kawiarenek, zachęcała do spaceru, postanowiła poszukać przewiewu. Minęła przystań, czerwoną wenecką kamienicę ze śladami czasu i poszła w kierunku cypla, który zamykał zatokę. Tam znalazła kamienny murek i cień okazałej palmy, gdzie się ulokowała. Było jej bardzo dobrze, czas nagle przestał istnieć.

——————–

*Hebe, tak się nazywała wcześniej jej miejscowość w starożytności, zanim zburzyli ją Rzymianie, a konkretnie cesarz Oktawian w 32 roku p.n.e. Dopiero potem powstało Acharavi. Nie znała tej historii, przechadzając się uliczkami miasteczka, chociaż czuła, że ma starą duszę i za chwilę może spotkać jakąś grecką boginię. Prawdopodobnie byłaby to Bogini Młodości, od której miejscowość wzięła nazwę.

 

 

Barbara Jagas

O mnie

Nie wiem kim jestem. I całe życie się dowiaduję. – To fascynujące.